W ramach relaksu obejrzałam wczoraj "Czas apokalipsy" i powiem szczerze, że wynudziłam się strasznie. Wiedziałam, że to amerykański film o wojnie, podejrzewałam, że będzie to Wietnam, że będzie ukazane bohaterstwo amerykańskich żołnierzy-za czym nie przepadam, bo uważam, że to tak jak pokazywanie bohaterskość niemieckich żołnierzy i zło jakim byli polscy partyzanci. Taka wojna karabinu z kijami bambusowymi. No nie ważne, bo zdziwiłam się mile i nie mile. Uważam, że "Łowca jeleni" czy "Good morning Wietnam" to dobre filmy, świetnie mi się je oglądało, natomiast wczoraj wynudziłam się straszetnie.
Zaskoczyło mnie to, że film był nawiązaniem do "jądra ciemności" Conrada/Korzeniowskiego. Na początku trzymał w napięciu, ale dowódca, która zmusza swoich żołnierzy do serfowania w czasie bitwy, nie boi się niczego i podczas ostrzału stoi, gdy inni leżą wydało mi się mocno naciągane i nierealne. Już bardziej realna była ta rodzina Francuzów w środku dżungli. Gdyby film nie był taki długi, może trzymałby w napięciu i odczuwałoby się narastające szaleństwo z każdą milą w górę rzeki, ale ostatnie pół godziny to była dla mnie katorga. Nie wiem, może nie zrozumiałam tego filmu, być może, ale po prostu mi się nie podobał. Tzn. nie byłam nim zachwycona, a podobno powinnam, dałabym mu 6/10 za muzykę, pomysłowość i że czasem, choć rzadko trzymał w napięciu. Rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz